Po drugiej stronie życia.

Hospicja.
Ulżyć w bólu. Ale i potrzymać za rękę. Posiedzieć. Być z chorym.To jest najważniejsze w hospicjum. Tu nieuleczalnie chorzy mają doświadczyć miłości, troski i opieki. Dożyć godnie ostatnich dni.

Anna Rutkowska ma 75 lat. W hospicjum przy ul. Sobieskiego w Białymstoku jest trzeci tydzień. Przyjechała prosto ze Stanów. - Bardzo dobrze tu: i jedzenie i personel, chwali. Aby tylko zdrowie było. Już było lepiej, a dziś coś nie bardzo - krzywi się. Noga drętwa, ciągnie gdzieś... Przysiadła na skraju łóżka w korytarzu, rozmawia z siostrami i synową. Przyszły ją odwiedzić.
Zachorowała rok temu, przed Boże Narodzenie. Zaczęło się od bólu w kręgosłupie. Poszła do lekarza, przypisał leki, ale nie pomogły. Prześwietlili - guz! Wcisnął się w kość ogonową. - Byłam u najlepszych doktorów w Nowym Jorku, córka załatwiła, żaden nie odważył się operować. Powiedzieli, że mogę być sparaliżowana. To i wróciłam, 16 lat byłam w Ameryce, córka została, ja chciałam do synów - wzdycha.
Jolanta Rutkowska, synowa pani Anny, nie kryje, że bardzo przeżywała, kiedy teściowa trafiła do hospicjum.

- Jak szłam tutaj pierwszy raz myślałam: Boże, oddaliśmy ją w takie miejsce, stąd się nie wychodzi. Ale to było niedobre myślenie. Mama ma tu dobrą opiekę medyczną, leki, masaże, w domu byśmy jej tego nie zapewnili. Lepiej się poczuła, nabrała wagi. Wierzymy, że stan zdrowia mamy się poprawi i zabierzemy ją do domu. Odwiedzamy ją codziennie. Pawiem wprost - jak tu przychodzę, to odpoczywam. Jest tak milo. Nie można myśleć, że hospicjum to ostatni przystanek.

Sala na parterze. Dwa łóżka. Przy jednym siedzi mężczyzna. - Nie odchodź - powtarza leżąca kobieta. - Spokojnie mamusiu, jestem przy tobie. Wchodzi pielęgniarka. - Pani Jasiu, teraz założę pani taki motylek pod skórę, będzie podawany lek, żeby pani lepiej oddychała. Prześpi się pani, a syn pójdzie do domu, coś zje. Przecież nie może siedzieć głodny, bo nam tu zasłabnie i sam się położy - żartuje. Chora się uspokaja.

* * *

Piątek, dochodzi pierwsza w południe. W białostockim hospicjum przy ul. Sobieskiego dzień jak każdy. Jest po obiedzie.
- Nigdy nie myślę o tym, ile życia zostało choremu, który tutaj trafia. Wykonuję wszystkie czynności pielęgniarskie z przeświadczeniem, że będzie on żył tyle, ile Pan Bóg pozwoli. Naszym zadaniem jest ulżyć mu w cierpieniu, by chory dożył godnie ostatnich dni - mówi siostra Jana ze Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny, przełożona pielęgniarek.

Hospicjum pomaga ludziom, którzy stoją wobec najważniejszego momentu swego życia - przejścia do wieczności. Chorzy na chorobę nowotworową, którym poza uśmierzaniem bólu medycyna nie jest w stanie nic więcej zaoferować, otrzymują tutaj to, czego najbardziej potrzebują: wyciszenia lęku przed samotnością na ostatnim etapie życia - określa to miejsce siostra Jana.
Są w różnym wieku, nie tylko starsi. Była 24-tetnia dziewczyna z nowotworem. Kiedy ją przyjmowano, matka bardzo prosiła, by mówić, że to szpital, nie hospicjum. Córka się załamie - tłumaczyła.
Obawy znikły już pierwszego dnia, ponieważ dziewczyna czuła się tu bezpiecznie. Ciągle przy niej ktoś był: rodzina, wolontariusze, personel. Ale przede wszystkim miała specjalistyczną opiekę medyczną, jak też duchową. To bardzo ważne, żeby przygotować się na ostatnią drogę - podkreśla siostra przełożona. Hospicjum to umożliwia. Leki uśmierzają ból, natomiast lęku przed śmiercią nie rozwiąże nikt bez człowieka. I lepiej, jeśli chory na nowotwór nawiąże kontakt z hospicjum wcześniej, gdy jest jeszcze w miarę sprawny i samodzielny, po zakończeniu leczenia w szpitalu.
- Ja też bałam się tej pracy. Przede wszystkim dlatego, że tu umierają ludzie - wyznaje siostra Jana. Teraz nie wyobraża sobie, że mogłaby pracować w szpitalu. - Bo wiem, że ci ludzie mnie potrzebują i ja ich również potrzebuję.

* * *

Ból. Cierpienie. Śmierć.
Mężczyzna jeszcze niedawno był w pełni sił, żona, dzieci, a tu diagnoza jak wyrok - nowotwór z przerzutami. 50-letnia matka ośmiorga dzieci boi się o ich przyszłość. Co można powiedzieć w takiej sytuacji?!
Albo chłopak po studiach, właśnie dostał pracę, zaczynał karierę, wszystko przed nim.
Różne są momenty. Siostra Jana podawała zastrzyk choremu, Patrzył na nią jakoś szczególnie, z taką wielką uwagą. Myślała, że ma jakieś życzenie. Zapytała, a on odpowiedział: muszę siostrę dobrze zapamiętać, będzie mi tam po tej drugiej stronie łatwiej.
Był bezdomny. Mężczyzna nie miał nikogo, pracujących w hospicjum traktował jak najbliższych. Powiedział, jakie chce mieć ubranie, kupiono mu je. Obejrzał, przymierzył. - Teraz mogę umierać, mam w czym - powiedział szczęśliwy. Tydzień później zmarł.
- Z chwilą, kiedy pacjenci odchodzą, to we mnie też coś umiera. Ale tylko w znaczeniu fizycznym, bo w sensie duchowym czuję się wzbogacona. Mam świadomość, że im pomogłam i że oni są w kontakcie ze mną. Żeby - mimo wszystko - uśmiechać się, bo tego potrzebują ci, co zostali.

* * *

Wysoka, szczupła blondynka. Przychodzi tu już rok. Co ją skłoniło? Potrzeba pomagania ludziom - odpowiada Barbara Prymaka, Ma 18 lat, uczy się w technikum gastronomicznym. Była wolontariuszką w świetlicy dla dzieci, odbywało się tam szkolenie i tak trafiła do Domu Opatrzności Bożej przy Sobieskiego.
- Szłam z bólem żołądka - wspomina. Umówiłam się z panią Martą, która nadzoruje wolontariuszy. Oprowadzała mnie po salach - wspomina. - W jednej zobaczyłam młodego chłopaka, aż mną wstrząsnęło. Myślałam, że tu są sami starsi.
Przychodzi dwa razy w tygodniu, w soboty na cały dzień, od 9 do 20. - Znajomi się dziwią, jak ja wytrzymuję. A ja tu idę z potrzeby serca. Hospicjum nauczyło mnie miłości do ludzi.
Nie była przy śmierci. - Nie jestem jeszcze na to gotowa - mówi Basia. Trudno się pogodzić z odejściem osób, do których się przyzwyczaimy.
Tak było z panem Michałem. Miał 78 lat. Kiedy tu przyjechał, czul się jeszcze dobrze. Tego ostatniego dnia siedziała przy nim, trzymała go za rękę. - Wiedziałam, że to koniec, w pewnym momencie poczułam ścisk w sercu z żalu, musiałam wyjść. Kiedy wróciłam, pielęgniarka powiedziała, że odszedł Płakałam.
Pomóc pielęgniarkom przy karmieniu, codziennej pielęgnacji chorych. Ale przede wszystkim być z nimi. Posiedzieć przy łóżku, poczytać, porozmawiać albo zwyczajnie potrzymać za rękę.
Wolontariusze do hospicjum wnoszą przede wszystkim tak potrzebny tu optymizm. uśmiech, radzicie, młodość i radość - mówi dr Jolanta Iwanowska, prezes Towarzystwa Przyjaciół Hospicjum. -To dzięki nim tętni tu życie. Nie zdają sobie sprawy ; tego, jak dużo znaczy, że po prostu są.
Dziś Basia przyszła na godzinę 13. - Pomagałam przy obiedzie, porozmawiałam z jedną panią i zagonili mnie do prasowania -śmieje się. - A potem będę robić kolację. Dostałam już specjalne zamówienie od większości chorych, chcą placków ziemniaczanych.

* * *

Hospicja to przed wszystkim afirmacja całej prawdy o człowieku. Prawdy, która nie boi się śmierci. Dr Helena Kuleszo-Kopystecka uważa, że tak trudno mówić o śmierci, bo ciągle jest ona nieoswojona. Całe życie odsuwamy ją od siebie, uważamy że nie istnieje. A przecież tak jak lekarz jest przy urodzeniu, to powinien być i przy śmierci. To naturalny bieg życia. Nikt nas nie pytał, czy chcemy się urodzić, tak samo nikt nas nie zapyta, czy chcemy umrzeć. Tylko Pan Bóg jest na tyle litościwy, że w momencie urodzenia nie postawił nam pieczątki z datą śmierci, bo w ten sposób nie moglibyśmy żyć.


Dr Helena Kuleszo-Kopystecka jest jedynym lekarzem zatrudnionym w hospicjum na pół etatu. Reszta to wolontariusze, którzy pracują za darmo. Ilu ich jest? Tylu, ilu się zgłosi. W listopadzie wpisało się na dyżury piętnastu.
Utarto się powiedzenie: masz raka, musisz cierpieć. To nieprawda - mówi dr Kopystecka. - Potrafimy tak prowadzić chorego, by nie cierpiał, jak również zgładzić inne objawy. W medycynie paliatywnej najważniejsze, to być z chorym. Mamy oczywiście leczyć, ale na pierwszym miejscu stawiamy to, by towarzyszyć choremu. Niczego nie narzucamy, wręcz przeciwnie: wychodzimy mu naprzeciw. Jeśli mówi, że nie chce kroplówki, to nie podłączamy. Niektórzy palą, nie zabraniamy.
Każdy umiera w samotności, sam musi przejść przez ten próg. - Jednak kiedy prowadzimy chorego przez jakiś czas, to możemy przewidzieć, kiedy to nastąpi. Wiemy, jak go przygotować, jaką dać mu podporę duchową, psychologiczną, jak postępować z rodziną - mówi dr Kopystecka.
Do hospicjum można przyjść o każdej porze. Są dwa pokoje gościnne, można przenocować.

Alicja Zielińska Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

fot. Bogusław F.Skok
19 listopada 2004, Kurier Poranny, Magazyn

Odsłony: 3468